Człowiek z muralu, a nawet kilku ludzi (cz. I)

U Kazia

Spotkanie w barze „U Kazia”. Od lewej Henryk Danskoi, Iwona Zając, Darek Olejniczak, Czesław Szultk, Janusz Ośka. (fot. Magdalena Małyjasiak)

Przed budynkiem Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” w Gdańsku stoi kawałek słynnego muru. Przywieziono go z Berlina w 2009 roku po to, by upamiętniał Wydarzenia Sierpniowe. W ramach rewanżu podobny kawałek muru, dotychczas okalającego Stocznię Gdańską, powędrował do Berlina.

Jak czytamy na stronie internetowej Europejskiego Centrum Solidarności „Mur ma symbolizować początek zainicjowanej przez Solidarność drogi do wolności, która przyczyniła się do upadku komunizmu w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej, a poprzez to do obalenia Muru Berlińskiego i zjednoczenia Niemiec.”

I kto wie, może za jakiś czas będzie to jedyny ocalały kawałek stoczniowego muru, który od jakiegoś czasu znika, fragment po fragmencie, z krajobrazu Gdańska. Widać taki mur doskonale nadaje się na symbol (jak i cała Stocznia), natomiast niekoniecznie jest potrzebny do pełnienia swojej dotychczasowej roli (jak i cała Stocznia).

W styczniu zniknął całkiem spory kawał muru przy ul. Jana z Kolna w Gdańsku, a wraz z nim mural namalowany tam przez Iwonę Zając, gdańską artystkę od lat związaną ze Stocznią Gdańską i ludźmi tam pracującymi. Mural był niezwykły o tyle, że będąc dziełem sztuki, równocześnie stanowił zapis rozmów jakie Iwona Zając przeprowadziła ze stoczniowcami na początku pierwszej dekady XXI w. U progu nowej ery, chciałoby się powiedzieć.

Szczęśliwie Iwona Zając jest skrupulatna i prace nad swoim dziełem bardzo dokładnie udokumentowała. Dokumentowała także znikanie muralu z przestrzeni miasta. Dzięki temu teraz powstała kolejna odsłona stoczniowego projektu. Jest to strona internetowa http://www.stoczniaweterze.com. Jej zawartość Czytelnicy mogą poznać sami. Dość powiedzieć, że oprócz fotograficznej dokumentacji muralu znaleźć tam można archiwalne nagrania rozmów ze stoczniowcami, które posłużyły artystce do pracy nad muralem.

– – –

Niedawno, dzięki pomocy Iwony, miałem okazję porozmawiać z kilkoma byłymi stoczniowcami, którzy uczestniczyli w jej projekcie. Poniżej relacja z tego spotkania. Moimi rozmówcami byli panowie: Czesław Szultk, Henryk Danskoi i Janusz Ośka – stoczniowiec, z którym Iwona Zając nie rozmawiała pracując nad muralem, ale który uczestniczył w przedsięwzięciu dokumentalnym innego artysty, Roberta Burghardta z Niemiec. Artystka wykorzystała wypowiedzi p. Ośki i odbiła je na na przęsłach 16 i 17.

Na początek spytałem moich rozmówców o to jak przyłączyli się do pracy nad muralem i jak z dzisiejszej perspektywy oceniają ten projekt i swój udział w nim.

Czesław Szultk: na rozmowy o naszym życiu w Stoczni zgodziliśmy się z pewnymi oporami. Ale Iwona namawiała nas usilnie. Przyjeżdżała do nas na rowerze spocona, widać było, że jej zależy, ze to co robi jest autentyczne a nie na pokaz. To nas przekonało. Poza tym, to była jedyna okazja żeby ktoś spoza stoczni mógł wysłuchać wspomnień ludzi, którzy całe życie tu przepracowali i są związani z tym miejscem. Dla nas z kolei była to jedyna okazja żeby podzielić się z innymi własnymi przemyśleniami, nadziejami, wspomnieniami i wątpliwościami.

Henryk Danskoi: Ja spotkałem Iwonę przez przypadek. Pracowałem do roku 1981 w Stoczni na wydziale malarskim. A ona miała kolegów, którzy pomagali jej przy pracy na murze [Marcin Choroszman i Paweł Pogodziński, przyp. aut.]. Zobaczyłem ich i tak od słowa, do słowa, okazało się, że ja też jestem stoczniowcem. No i opowiedziałem swoją historię. Dla mnie ten mural to było coś nowoczesnego, awangardowego. Kto by wpadł na taki pomysł? Chodziłem przy tym murze, przyglądałem się jak powstają kolejne fragmenty muralu. Podziwiałem Iwonę za tę jej chęć, żeby Stocznia nie poszła w niepamięć. Ten mur stał przy głównej arterii komunikacyjnej, codziennie mijały go tramwaje i przechodnie. To było serce Stoczni i ten mural zawsze do ludzi przemawiał.

O tym, jak wyglądała praca w Stoczni przypomniał Janusz Ośka:

Praca tam jest nie do wycenienia. Ktoś spoza Gdańska mógł kiedyś powiedzieć, że to taka fajna robota w dużym, znanym przedsiębiorstwie. Otóż nie! To ciężki znój, za który nie zapłacono stoczniowcom tyle, ile się należało. Pracowaliśmy po 300 i więcej godzin w miesiącu. Do emerytur nam tych godzin nie policzyli. Przepracowałem tu 43 lata. Kiedy w 1997 roku Stocznia została rozwiązana, każdy z nas bał się o przyszłość. czuliśmy lęk i myśleliśmy „Co teraz„będzie?”. Praktycznie poszliśmy na bruk. Część załapała się na kuroniówki, a część została „goła i wesoła”. Myśmy jakoś kryzys przetrzymali, dotrwaliśmy do emerytury. Ale czy teraz nasi młodsi koledzy doczekają tu emerytury?

Czesław Szultk mówił o zawiedzionych nadziejach stoczniowców:

Każda władza nam obiecywała, że będzie dobrze. A myśmy każdej władzy wierzyli. A na razie wychodzi na to, że rządzący zrobili Stoczni wiele złego albo nie zrobili nic. Każdy, kto pracował kiedykolwiek w Stoczni, powie, że kiedy widzi jak oni – decydenci – obdzielają się premiami, bo to co zarabiają oficjalnie to za mało, to uważa to za nikczemność. I każdy powie, że oni nigdy pod tymi krzyżami nie powinni stać, żaden nie powinien mówić, że jest ze Stoczni, że chce Stoczni pomóc. Niestety, po czasie oni powiedzą „ no, niestety, nie mogliśmy pomóc, bo byliśmy tylko politykami, bo nikt od nas tego nie wymagał”. Będą mówić, że po roku 1980 stoczniowcy byli za mało agresywni, za mało chcieli uzyskać dla siebie. Ale stoczniowcy nie chcą nic za darmo. Chcą tylko to, co im się należy z pracy rąk własnych. Stoczniowcy sobie pomagają. Jak stoczniowiec powie „honor”, to znaczy, że jest honorowy.

Może ktoś tego nie zrozumie, ale ja pracowałem w Stoczni od 14 roku życia. Do 50 urodzin nie miałem żadnych wakacji, żadnego urlopu. Każdy urlop przepracowałem w innej stoczni albo „na bramce”. Robiłem to żeby rodzinie zapewnić godziwy byt. Ktoś powie „no widocznie płacili dobrze, skoro dom zbudował, jeździł dobrym samochodem”. Tylko, że ja sam na to zapracowałem. Ludzie pracowali przeszło 300 godzin miesięcznie przepracowanych! A jeśli teraz chcą podwyższyć wiek emerytalny – dobrze, tylko niech wezmą pod uwagę, że w ciągu jednego roku przepracowało dwa lata. Dlaczego tego do emerytury nie doliczają? Ciężka praca w Stoczni zniszczyła nam zdrowie. Kiedy stoczniowiec idzie na emeryturę, to ona mu się rzeczywiście należy.  A jak ktoś ma wątpliwości, zapraszam na statek, niech tam spędzi kilka dni i popracuje jak stoczniowiec.

– – –

Przyznaję, że dotąd niewiele wiedziałem o tym jak pracowało się w Stoczni i jak wiele wyrzeczeń i czasu poświęcali temu miejscu stoczniowcy. Niebawem kolejna część rozmów ze stoczniowcami. Opowiedzą m. in. o stoczniowym etosie pracy i o tym, czy ich zdaniem ów etos przetrwał do dzisiejszych czasów.

One Response to Człowiek z muralu, a nawet kilku ludzi (cz. I)

  1. Pingback: Mija rok… | blog trzech miast

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: